Przyszli sprzymierzeńcy?

W przedszkolu uczyło się dawniej dzieci – a być może naucza się do obecnie – piosenki, która rozpoczynała się owymi słowy: „Papużki nierozłączki, trzymają się za rączki…”. Wypowiedź rzeczona, jak ulał, pasuje do relacji Miller- Tusk, albo szerzej: PO-SLD.

Jeżeli ktokolwiek spośród Państwa od razu zrozumiał określenia przedszkolnej pieśni w jej subtelnym oddaniu, z zachwalanymi poprzez obydwie grupy stosunkami partnerskimi, to nie będę od razu wywodził z błędu. Pozostałe sprawy powodują odmienne skojarzenia – wszystko zależy od kreatywności. Jednakże nie o związkach partnerskich traktuje ów komentarz, a choćby nie tylko o nich.
Od co najmniej kilku latek słychać dyskretne szmery z obozu rządzącego, iż jego wódz, Donald Tusk, ma nieograniczoną chęć podmienić sprzymierzeńca i zamiast dokuczającego co i raz PSL zjednoczyć się z zagłębionym w apatii SLD. Jakiekolwiek ruchy na niebiosach i tutaj, na ziemi, sygnalizują, że przyszła kadencja Sejmu będzie opanowana właśnie przez koalicję PO z postkomunistami.
Rozumiem, owszem, co właśnie niektórzy z Państwa umieją sobie pomyśleć. Jednak PO, choć jest jaka jest, swoją partyjną władzę budowała najpierw na byciu anty-AWS, natomiast później anty-SLD. A dopiero w latach 2001-2005, kiedy postkomuniści obciążali się następnymi drakami, PO zdobywała wyborczą przychylność.

Jakkolwiek lata lecą a wszystko się modyfikuje. Złego Millera odciążył jeszcze niebezpieczniejszy Kaczyński. Ponieważ tamten pierwszy, użytkując języka Tuskowej reklamy, rozkręcił niemało kombinacji, tymczasem tenże kolejny – jak wiadomo – toż maniak i psychol, który błyskawicznie podpali Polskę, jeżeli tylko dotrze do władzy.
Skąd pomysł, że jakiekolwiek ślady wskazują na otwarcie się Platformy na postkomunistyczne SLD? – spyta ktoś, całkiem dodatkowo słusznie. Zapraszam przyjrzeć się temu, co działo się dookoła rezolucji umacniającej zgubę Grzegorza Przemyka. W sejmowej Radzie Kultury jej tekst nie spodobał się Tadeuszowi Iwińskiemu. Oburzyły go określenia, w których obarczano Kiszczaka i kompanię za łgarstwa w śledztwie przeciwko rzeźnikom Przemyka. Z przefarbowanego na liberalnego liberała marksisty wyszło więc, co najgroźniejsze: sympatia do minionych pryncypałów. Rosyjska sztuba narzucała wówczas Iwińskiemu bezwiedne zdyscyplinowanie zwierzchnikom, zaś tutaj niespodziewanie, jacyś pisowcy mają bezczelność podnosić rękę na idoli polityka SLD. Przystało działać! I Iwiński przemówił, inaczej zaprotestował.

Na niewiele się wówczas zdało, bowiem ustawa i tak przebrnęła poprzez komisję, nieomalże zgodnie. Wbrew zagłosował właśnie obrońca komuny – Iwiński. Co się przeto stało, iż Sejm nie zagłosował nad uchwałą? Media zwierzchniego stylu zaserwowały adresatom taki oto szablon: „Iwiński się sprzeciwił, Sejm nie głosował nad ustawą, co też toż lekko zapyziałe SLD wyprawia?”.

Tymczasem nie żaden Iwiński i nie mierne SLD stało za owym, iż uchwała nie dotarła na sejmowe audytorium, ale marszałek Ewa Kopacz. Z ułudnie niezrozumiałych motywów nie poddała uchwały pod głosowanie, natomiast na otwarcie sejmowych negocjacji przeczytała jej fragment, apelując o chwilę przerwy ku czci pamiątki Przemyka.

Działania Kopacz multum tłumaczą w całej owej, nieco żenującej uznajmy, sprawie. Sąsiadują z pewnością podejrzenia, iż marszałek Sejmu nie chciała przedstawić deputowanym do uchwalania uchwały w myśl maksymy: nie wpieniaj ewentualnego sojusznika. Najprawdopodobniej, jako często w takich okolicznościach jest, szef Kopacz nie maczał w tymże bezpośrednio palców, bowiem też i wcale nie musiał. Przeciętny, pasywny, jakkolwiek pewny członek Platformy doskonale wie, co przewodniczący planuje i czuje, i jeśliby się nawet pomylił, niniejsze guru pójdzie na konferencję dziennikarską, sprostuje, zruga. Tudzież całokształt, ku rozkoszy platformianego polityka, będzie natychmiast jasne. W bieżącym przypadku Kopacz zapewne dość dobrze odczuła, czego Tusk oczekuje. Zaś pochwała z ust prezesa – wartościowa.

Powyżej przedstawiona rozgrywka polityczna około znaczącej rezolucji w 30-lecie śmierci Grzegorza Przemyka, to zaledwie którykolwiek z niewielu przykładów na to, że szykuje nam się unia PO-SLD.

Pozostałym niechaj będzie oczywisty lewoskręt w partii Tuska, który od paru miechów jest aż nazbyt dosadny. Mowa o rezolucji tyczącej układów jednopłciowych. Po fiasku sejmowego uchwalania ponad początkową regulacją PO w tejże materii, organizuje nam się dodatkowa. A całość po to, ażeby przymilić się lewicowym przywódcom opinii, celebrytom, no i po to ażeby – nie zapominajmy o aktualnych ważnych zapewnieniach premiera – „uczynić łatwiejszym życie homoseksualistów”.
Gdyż gdyby tak tęczowy inteligent – ideałem Kamila Sipowicza, oburzonego tym, iż policja naskoczyła na niego za gromadzenie marihuany – zakomunikował, że nie dlatego głosował na PO, żeby ta nie nadawała priorytetu jego ruchowi homo, to byłby to z całą stanowczością duży dramat dla Tuska oraz jego kompanii.

Szczególnie, iż córeczka Agnieszki Holland już postraszyła, iż lada moment odjedzie z Polski, gdyż jej lesbijski ruch nie jest przyjmowany poprzez państwo tak samo jak związek obywatelki i faceta. Cała PO pracuje więc dzielnie, by Hollandówna na straszeniu ukończyła. Gdyż co powiedzą za granicą, gdy pociecha sławnej reżyserki umknie w obawie przed urojonym dręczeniem? Strach się bać!

Zabrnąłem natomiast w dygresję, a właśnie warto uwydatnić, że przyszła próba „usprawniania bytowania homoseksualistom” przez PO to ruch także i w stronę SLD. W końcu lewakowi z ekstremistą nietrudno się dogadać niźli zapyziałemu konserwatyście z odkrywczym i światłym liberałem.

Skłaniam do dokładnego poszukiwania kolejnych „gestów” PO wobec postkomunistów. Unia Tuska z Millerem istnieje bowiem ze wszech sił korzystna dla obydwu polityków. Tusk utrzyma stan quo, natomiast Miller powróci na dobre do mainstreamu. W końcu „Gazeta Wyborcza” oraz kolejne liberalne środowiska traktują Tuska jak najukochańszego wybrańca. Czcze gadanie? Proszę zobaczyć chociażby, kogo publikacja Michnika kwalifikuje jako pretendenta do zdobyczy literackiej Nike. Owszem, Tuskowego fachmana od PR-u Igora Ostachowicza, za nierealną lekturę, pod jeszcze bardziej zdurnowaciałym tytułem „Świt żywych Żydów”. No cóż, dzień bez wazeliny dzionkiem straconym.

 

Więcej i źródło na: PCh24.pl