Karpiel: Komorowski jako prezydent wszystkich lewaków
Mieliśmy już „prezydenta wszystkich ubeków”. Obecnie pod żyrandolem uwiła sobie wygodne gniazdko postać mogąca posługiwać się tytułem „prezydenta wszystkich lewaków”. Podpisanie genderowej konwencji przez Bronisława Komorowskiego stanowi na to najlepszy dowód. A przecież to nie pierwszy ukłon w stronę lewicy, wykonany przez urzędującego prezydenta.
Łukasz Karpiel
A miało być tak pięknie…mógł myśleć Bronisław Komorowski. Z pewnością marzył o powtórzeniu sukcesu Aleksandra Kwaśniewskiego i zgarnięciu całej puli, już podczas pierwszej tury wyborów. Okazało się, że dolce fare niente, któremu z lubością oddawał się prezydent, szybko dobiegło końca. Płynące z lewej strony pohukiwania wartko przywołały Bronisława Komorowskiego do porządku. Bajeczka o rzekomo prawicowo-konserwatywnym obliczu mieszkańca Belwederu okazała się wydmuszką – zainwestowane w zainstalowanie Komorowskiego „pod żyrandolem” siły, nie mogły pójść na marne.
Prezydent okazał się wyjątkowo spolegliwy wobec głosów wzywających go do ratyfikacji genderowej konwencji. Doszukujący się w jego działaniach choćby cienia taktyki – którym to rzekomo miało być powstrzymanie się przed ratyfikacją do czasów rozstrzygnięcia wyborów – zawiedli się. Prawda okazała się biegunowo odległa od medialnego obrazu, którym karmiona jest opinia publiczna. Komorowski poprzez podpisanie konwencji zasłużył sobie bez wątpienia na miano kandydata skrajnie lewicowego. Podpisanie unijnego dokumentu przez prezydenta stanowi zwieńczenie pewnego procesu: szybkiego i zdecydowanego przesuwania się w lewą stronę obozu rządzącego, z którym Bronisław Komorowski jest ściśle związany. Sprawująca władzę PO z ogromnym entuzjazmem wspiera rodzące się w zdeprawowanych umysłach rewolucyjne projekty – in vitro, pigułka wczesnoporonna dla piętnastolatek, homozwiązki, wychowanie seksualne. Prezydent nie mógł i nie chciał pozostać poza głównym nurtem dokonujących się zmian społecznych.
Prorodzinne gesty wykonywane przez Komorowskiego, okazały się zasłoną mającą ukryć prawdziwe zamiary ich wykonawcy. Ratyfikacja konwencji – przy aktywnym udziale Bronisława Komorowskiego – jest bowiem elementem światopoglądowej rewolucji rozgrywającej się nad Wisłą. Środowiska promujące haniebną ideologię gender otrzymały od głowy państwa wyraźny sygnał wsparcia dla swych starań. Jak już było wspomniane, w przypadku stosunków na linii genderyści-Komorowski mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym – szybkość z jaką prezydent pozbył się wszelkich wątpliwości wobec konwencji (w tym także dotyczących konstytucyjności unijnego dokumentu) bez wątpienia to potwierdza.
Szaleństwo, któremu na imię „Konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy” posiada także bardzo merkantylny wymiar. Cóż bowiem we współczesnym świecie stanowi bardziej dochodowy interes, niż wszelkiego rodzaju walka z dyskryminacją i nierównościami? Dodajmy – interes praktycznie nie obciążonym ryzykiem straty! Przeciwdziałanie stereotypom stało się przecież opartym na funduszach unijnych biznesem. Wkręcenie własnego kurka w ten strumień pieniędzy jest jednak uwarunkowane wdrożeniem polityki równościowej opartej o kulturowo-społeczne definiowanie płci, a na takiej właśnie definicji zasadza się podpisana przez Komorowskiego konwencja. Z pewnością strumień unijnej kasy przeznaczonej na planową demoralizację najmłodszego pokolenia Polaków popłynie z jeszcze większą siłą, chętnych na zaczerpnięcie z niego z pewnością nie zabraknie.
Już wkrótce będziemy mogli dostrzec pierwsze skutki wywołane ratyfikacją konwencji. Część z nich da o sobie znać w nieodległej przyszłości – Bronisław Komorowski z całą pewnością winien być zapamiętany jako ten, który przyczynił się do postępu światowej rewolucji. Polski przyczółek, na którym operował, został dzięki niemu zdobyty.
Łukasz Karpiel