Benedyk: Konserwatywne wartości a program 500+
Mam wrażenie, że w dyskusji o programie 500 zł na dziecko drugie i kolejne (a czasami i pierwsze) stanowisko moralne: „trzeba wspierać polskie rodziny”, ściera się co najwyżej z argumentami fiskalnymi: „nie stać nas na to, zadłużymy się bardziej itd.”. Ja chciałbym skłonić konserwatywnych zwolenników takiej polityki do przemyślenia swojego stanowiska, kładąc nacisk w dyskusji na wartości bliskie ich sercu. Twierdzę bowiem, że rządowy program może i jest pronatalny (choć jego znaczenia bym w tym względzie nieprzeceniał), ale z pewnością jest zdecydowanie antyrodzinny.
Dlaczego? Bo (w skrócie) zniechęca do zawierania małżeństw, a skłania do brania rozwodów.
Program 500+ zniechęca do zawierania małżeństw, bo zmniejsza korzyści z wstępowania w taki związek. Małżeństwo to m.in. taka instytucja, która poprzez wspólnotę majątku ma chronić żonę przed tym, że ją mąż zostawi z dziećmi na głowie. Kiedy jednak na horyzoncie pojawi się niezależne rządowe świadczenie na dzieci, to korzyści ze stabilności majątkowej w małżeństwie mogą wydawać się mniejsze. Ponadto osoby żyjące w związkach nieformalnych będą miały bodziec do tego, żeby małżeństw nie zawierać, tylko udawać samotnych rodziców – jeśli bowiem obok dochodów samotnej matki wliczy się zarobki ojca do dochodów gospodarstwa domowego, to zasiłek na pierwsze dziecko może zostać zabrany. Dlatego należy spodziewać się mniejszej liczby zawieranych małżeństw niż w przypadku niewprowadzenia proponowanej przez rząd ustawy.
Kiedy już ktoś ma dzieci w małżeństwie, ale zastanawia się poważnie nad rozwodem, to z powodu programu 500+ decyzja o rozwodzie stanie się łatwiejsza. Często bowiem taka decyzja nie jest wynikiem dramatycznych sytuacji w rodzaju przemocy fizycznej, lecz czynników znacznie bardziej drugorzędnych niż poszanowanie dla cielesnej integralności małżonka. Obawa przed uzyskaniem źródeł utrzymania dla siebie i dzieci może decyzję o rozwodzie odwlekać. Znowu – wizja niezależnego od dochodów współmałżonka zasiłku na dzieci sprawia, że wizja życia po rozwodzie staje się znacznie mniej przerażająca. Poniekąd może to też być wytłumaczenie dla strony porzucającej rodzinę – przecież państwo i tak o nich zadba, mogę bez słowa wyjechać do Ameryki Południowej. W efekcie liczba rozwodów po wprowadzeniu programu 500+ będzie większa, niż byłaby bez tej ustawy.
Chciałbym tu podkreślić, że nie mówię o tym, że nagle wszyscy zaczną się rozwodzić lub wstrzymywać się z zawarciem małżeństwa. Mówimy tutaj o przypadkach granicznych – w których ludzie mają wątpliwości przy podjęciu danej decyzji. I moim zdaniem wprowadzane właśnie zasiłki na dzieci sprawią, że życia rodzinnego w tradycyjnym sensie będzie mniej.
Nie bagatelizowałbym wpływu opisanych przeze mnie czynników. Mamy bowiem historyczne przykłady na to, że zasiłki niszczą rodziny i pomyślność całych społeczności. Najbardziej dramatyczny przypadek, to los czarnych małżeństw po wprowadzeniu „walki z biedą” przez prezydenta Johnsona w latach 60. (w wyniku którego m.in. samotne matki dostały niezależne źródło utrzymania w postaci rządowych zasiłków). Efekt, szczególnie dla czarnej ludności USA, był piorunujący – więcej rozwodów, mniej zawieranych małżeństw, mniejszość dzieci wychowywana w domu z ojcem i matką (obecnie ok. 70% czarnych dzieci rodzi się poza małżeńskim łożem, stabilne małżeństwo wychowujące własne dzieci to raczej rzadkość wśród czarnych). Co ważne, ten rozpad rodziny zapewne przyczynił się do innego ważnego wydarzenia. Otóż do lat 60. XX wieku czarni w USA wyraźnie doganiali białych pod względem edukacji czy dochodów. Ten trend się nagle odwrócił dokładnie w tym samym momencie, w którym wprowadzono hojny system zasiłkowy.
Być może 500+ nie zadziała z taką siłą, jak to było w USA w przypadku czarnych, ale obecnie już coraz więcej (ok. 25% procent w 2014 r.) dzieci w Polsce rodzi się poza związkami małżeńskimi. Kto zagłosuje za nowym rządowym projektem lub projekt popiera, ten wspiera utrzymanie/przyspieszenie trendu. Warto też chyba sobie zadać pytanie z pogranicza ekonomii i etyki: „Czy aby na pewno chcemy przerwać/spowolnić proces doganiania przez nas Europy Zachodniej, zwiększając zachęty do pozostawania poza rynkiem pracy i obciążając produktywną ekonomicznie część społeczeństwa dodatkowymi ciężarami?”.
Czy zatem np. katolik może popierać taką ustawę?
PS Mam świadomość, że niekonserwatyści na taką argumentację tylko wzruszą ramionami i to nie jest tekst skierowany do nich. W powyższych akapitach nie ma znaczenia, jakie jest moje zdanie na temat wartości małżeństwa, nieformalnych związków, swobody rozwodów itp. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi na rozziew między deklarowanymi celami danej polityki a jej jak najbardziej możliwymi skutkami.
Mateusz Benedyk / Facebook.com