Polityka historyczna – politycy – historia

Stwierdzenie o ścisłych związkach polityki i historii ma właściwie charakter retoryczny, ułatwiający wejście w temat. Chodzi bowiem o coś więcej – o przejawy tych relacji w prowadzonej przez państwo polityce historycznej i ich skutki w szeroko rozumianej kulturze politycznej.

Problem jest więc istotny w swej warstwie poznawczej, ale nas interesuje i wydźwięk dydaktyczny, oznaczający dbałość o takie łączenie przeszłości z dniem dzisiejszym, by nie zakłócać wymogów kultury politycznej.

Tak na marginesie, po zacytowaniu fragmentu wypowiedzi prof. Barbary Skargi, że „…historia jest nauką i to krytyczną…a polityka historyczna jest sprzecznością samą w sobie, to zwykły nonsens pojęciowy. A jeśli ktoś chce ją uprawiać, niech sobie przypomni pogrom kielecki, Jedwabne, szmalcowników i inne kompromitujące i zbrodnicze zachowania Polaków. Nie wszyscy byli bohaterami”1 – właściwie mogłabym uznać, że wyczerpałam temat. Spróbuję jednak „podejść” do tematu, który budzi spore zainteresowanie. Gwoli usystematyzowania ogromnego materiału uporządkujmy najpierw kwestie pojęciowe. Chodzi zwłaszcza o termin polityka historyczna, bowiem jest tu ogromne materii pomieszanie. Mamy nie tylko różne definicje, ale i nie brak stanowisk kwestionujących w ogóle to pojęcie (vide prof. B. Skarga), nie mówiąc o jego zawartości, celach, znaczeniu. I tylko sygnalnie wskażę na pewne przykłady. Zdaniem Dariusza Gawina (uznawanego wraz z Markiem Cichockim za twórcę terminu): „Polityka historyczna odnosi się przede wszystkim do spraw związanych z polityką zagraniczną… jest to posługiwanie się przez demokratyczne (ale nie tylko) społeczeństwa własnymi interpretacjami wydarzeń z przeszłości do osiągania – między innymi – bieżących celów politycznych.

W sferze wewnętrznej jest to wizja miejsca pamięci historycznej w polityce, a w szerszym znaczeniu – w życiu politycznym”. Termin, zdaniem Tomasza Merty, nie do końca szczęśliwy, bo słowo polityka ma dziś niejednokrotnie negatywne konotacje. Niezależnie bowiem od nazwy, polityka historyczna opisuje pewną sferę rzeczywistości. „Musimy dokonywać wyborów treści, których uczymy w szkołach, wyboru świąt państwowych, wyboru instytucji, które powołujemy i tych elementow naszego dziedzictwa, które chcemy kultywować, rozwijać, przypominać o ich istnieniu”.

Marek Cichocki uważa, że nie warto toczyć sporów o sam termin polityki historycznej (zapożyczony zresztą z demokratycznej praktyki powojennych Niemiec), który (co również przyznaje Adam Michnik) już na dobre zadomowił się na polskim gruncie. Znacznie bardziej istotne jest, by i argumenty uzasadniające wagę polityki historycznej uznane zostały przez jej przeciwników. A sprzeciw jest ostry, przepełniony emocjami i potępieniem. Zarzuty są różnorodne. Można je, zdaniem autora, ująć w kilku zasadniczych grupach: – polityka historyczna jest wyrazem „narodowego cierpiętnictwa”, koncentruje się na ofiarach, nieustających pretensjach do świata, związana jest z jedną partią (partyjność) i forsuje (propaguje) jedynie słuszną wizję historii, co wyklucza możliwość dyskusji; – niebezpieczeństwo nacjonalizmu (czasem antysemityzmu); – manipulowanie przeszłością; – jednoznaczność oskarżeń wykluczająca możliwość zauważenia cech pozytywnych w polityce zagranicznej.

Emocjonalność zarzutów, zdaniem Cichockiego, wynika z obawy, iż polityka historyczna może obudzić w polskim społeczeństwie groźne demony przeszłości. I stąd alarmistyczny ton, lęk wobec rzeczywistości, który pojawił się po ostatnich wyborach. Tymczasem żadne z przedsięwzięć, z wyjątkiem Muzeum Powstania Warszawskiego, a zwłaszcza zaś pomysł Muzeum Historii Polski, nie wyszło jeszcze poza fazę projektów i zarzuty wynikają raczej z tego, że realizują te zamierzenia „oni”. Westchnąć można z żalem – jak to pojęcie – oni – ciągle, od lat, nam towarzyszy.

Padają też zarzuty możliwości pogorszenia stosunków polsko-rosyjskich i zwłaszcza polskoniemieckich. Nie bierze się pod uwagę np. niezwykle niskiej świadomości historycznego znaczenia „Solidarności” w Europie (ujawnionej przy okazji 20. rocznicy związku) i dość powszechnego przekonania, iż to zburzenie muru berlińskiego doprowadziło do obalenia komunizmu. I przystąpiono do odrabiania zaległości. Wysiłki Archiwum „Solidarności”, Ośrodka „Karta” i inne prace nie były w stanie utrwalić pamięci „Solidarności”.

Zmarnowano wiele czasu, bitwa o pamięć została przegrana. Sprzeciwia się również Cichocki zarzutowi o wykluczeniu możliwości krytycznego dyskursu o przeszłości. Przyznaje jednak, że zdarzają się i nierozsądne propozycje, choćby dotyczące lekcji patriotyzmu w szkołach. Autor kończył swoje uwagi podkreśleniem potrzeby debaty publicznej, która „…jest źródłem samowiedzy obywateli. Tej samowiedzy, odpowiedzi na pytanie: kim jesteśmy, Polacy szczególnie mocno potrzebują teraz w Europie. Temu powinna służyć polityka historyczna”.

Tu można jednak przypomnieć o kolejnych nietrafnych propozycjach MEN Romana Giertycha. Cała Polska żyła bojem o listę lektur. W listopadzie 2007 r. prasa doniosła o rozpoczęciu przez ministerstwo (jeszcze pod rządami PiS – prof. Roman Legutko) akcji promowania osobnych klas dla dziewcząt i chłopców. Obecnie z ponad 30 tys. szkół tylko w 75 chłopcy i dziewczęta uczą się osobno; dominują w tej grupie szkoły katolickie. Wśród argumentów (podanych na stronie internetowej MEN) wymieniono m.in.: klasa dla chłopców nie może być za wygodna, bo wtedy „czują się zbyt komfortowo i zasypiają”, a dziewczęta lepiej rozumieją matematykę „gdy nauczyciel odwołuje się do realnego świata – np. liczenia kwiatów”. To nie jest humor z zeszytów szkolnych. Dalsze niepokojące sygnały z MEN dotyczyły np. braku atestu ministerstwa (decyzje podejmowała wówczas Teresa Jaworska – katechetka i działaczka stowarzyszenia rodzin katolickich z Wrocławia) w stosunku do podręcznika języka polskiego (t. V) To lubię, gdyż zawiera szkodliwe, propagandowe treści ekologiczne i jest za mało patriotyczny. Jak dalej donosi październikowa „Gazeta Wyborcza” na atest czekał też od czerwca podręcznik do historii Poznać przeszłość, zrozumieć dziś, bowiem jedna z recenzji dla MEN – dr Małgorzaty Żaryn – była warunkowa, sugerująca usunięcie fragmentów o polskim antysemityzmie oraz zajęciu Zaolzia w 1938 r. jako treści „nie do końca pożądanych”.

Przykładów jest więcej. Wracając do głównego wątku rozważań zgodzić się należy, że jakąś politykę historyczną prowadzą wszystkie państwa. Stąd, zdaniem A. Dudka, w Polsce po 1989 r. nastąpiła tylko pewna zmiana, kolejny etap sporu toczącego się od końca XIX wieku o rolę historii w życiu politycznym i umysłowym, o wizję procesu dziejowego i zadania państwa wynikające z obowiązku jej upowszechniania. Warto prześledzić tok rozumowania A. Dudka, kreślącego uwagi nad modelem polityki historycznej w III RP i zmianami, które wprowadzali jej następcy. To ważne, bowiem oceny okresu po 1989 r. są trzonem tego sporu między zwolennikami i przeciwnikami polityki historycznej.

A. Dudek podkreśla obecność dwóch nurtów: liberalnego (dominującego po 1989 r.), za którego patrona przyjmuje się Aleksandra Świętochowskiego (autora słów: „tradycja jako bezwzględna zasada życia jest polipem toczącym ludzkie mózgi”), a wśród kontynuatorów wymienia się m.in. Stanisława Brzozowskiego, Aleksandra Bocheńskiego czy Antoniego Słonimskiego. Zasady tego nurtu tworzyły, jeszcze pod koniec PRL, środowiska (część) opozycji demokratycznej nazwanej przez Adama Michnika lewicą laicką. Najważniejsze uwagi dla tego kierunku zawarł Jan Józef Lipski w znanym eseju Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (1981 r.) i sprowadzają się do ostrzeżenia, „że utrwalanie fałszywych mitów narodowych i przemilczanie ciemnych plam własnej historii prowadzi do »dzisiejszego zła i zła przyszłego«”. Każda też nowa ofensywa „patriotyzmu” jeżeli ma związek z megalomanią narodową, wymaga uważnej, krytycznej obserwacji.

Właśnie ten model, w opinii A. Dudka, przybrał po 1989 r. kształt oficjalnej neutralności państwa w sferze kształtowania świadomości historycznej Polaków. Jeśli ta neutralność nie byłaby zachowana, pogwałcone zostałyby podstawowe zasady państwa demokratycznego – wolność sumienia i wyznania. Bowiem państwo demokratyczne nie może orzekać „…co ma być obowiązującą prawdą o przeszłości”. Nie oznacza to jednak rezygnacji z działań na rzecz przebudowy świadomości społecznej. To zadanie przede wszystkim dla mediów z licznym udziałem publicystów, polityków. Właśnie polityk (prawie premier), Donald Tusk mówił w 1991 r., iż należało „wyjść z zaklętego kręgu…nie powoływać się bez przerwy na Częstochowę, orła w koronie i barykady stanu wojennego, lecz pokazywać jak można zrobić biznes, jak zarabiać pieniądze”.

Nieco później, prezydent A. Kwaśniewski zapowiadał rezygnację (po zwycięstwie SLD) z lustracji, burzenia pomników, zmiany nazw ulic. Zdaniem A. Dudka przesłanie było jasne: „martyrologiczna wizja historii, a zwłaszcza wynikające z niej postulaty rozliczenia z epoką PRL, miały zostać złożone na ołtarzu modernizacji. Jej miejsce miał zająć historyczny rewizjonizm demaskujący błędy piewców naszej megalomanii narodowej”.

Za istotnego przedstawiciela liberalnego nurtu polityki historycznej uznał A. Dudek m.in. Jerzego Majcherka, którego główna myśl nawiązuje do cytowanego wyżej poglądu Tuska i sprowadza się do stwierdzenia iż: „Afirmacja polskości tylko wtedy nie będzie problemem, jeśli stanie się zgodna z pragnieniem dobrobytu, cywilizacyjnych udogodnień i kulturowych atrakcji”…

Źródło: historia-najnowsza.tumblr.com